Atlas zniszczeń
Pakuję garściami legitymacyjne, paszportowe, dowodowe i ślubne. Zabieram kalendarz z 1995 roku oraz wycinki z czasopisma „Rzemieślnik” wraz z odręcznie podkreślonymi długopisem fragmentami. Zardzewiałe ramki z przywarłymi do popękanego szkła fotografiami. Prywatne dokumenty w postaci bankowego dowodu wpłaty na kwotę dwa tysiące pięćset złotych z lutego ‘88 oraz koperty z pieczątką studia fotograficznego. A także numer miesięcznika „Twoje dziecko” z tego samego roku. Przedarte na pół, wypłowiałe, powyginane, z zaciekami, posklejane zdjęcia. No oko pół tysiąca.
Podczas przeglądania zdjęć, ich rozdzielania, analizowania, a następnie skanowania i odpowiedniego uporządkowania, uświadomiłam sobie, że sklejone ze sobą fotografie uległy nieodwracalnemu procesowi anonimizacji, spowodowanego przez chemiczne reakcje, które zaszły pod wpływem niewłaściwych warunków lub sposobów ich przechowywania. Postępujące zniszczenia oraz destrukcja materiału fotograficznego doprowadziła do wymazania danych wrażliwych, w szczególności fragmentów twarzy, co uniemożliwia rozpoznanie sfotografowanego. Za usuniecie charakterystycznych cech osobowych, odpowiedzialnie są bakterie i kolonie grzybów wywołane przez wilgoć oraz zalanie.
W taki sposób powstały konstelacje plam, zabrudzeń i różnokolorowych zacieków o nieregularnych kształtach, które na tyle mocno zainfekowały oraz zdeformowały powierzchnię obrazów, że można sobie jedynie wyobrazić, co pierwotnie fotograf w swoich studio zarejestrował przed wielu laty.
Przyniesione w dużym czarnym worku na śmieci oraz w drewnianej skrzynce na owoce. Porozwiewane przez wiatr. Skropione przelotnym deszczem. Zawilgocone. Wymieszane z ziemią, źdźbłami traw i liśćmi. Z nalotem powstałym z pyłu i kurzu. Rozgrzebane i porozwalane przez zaciekawionych ludzi. W takim chaotycznym układzie leżały obok kolorowych dzwonów na papier, szkło i tworzywa sztuczne przy ulicy Księży Pijarów na Prądniku Czerwonym.
Wyrzucone lub porzucone obok śmietnika nie zostały poddane wcześniej praktycznie żadnym celowym zabiegom ochrony prywatności osób, których wizerunki przedstawiają. Jednakże właśnie takie niezanonimizowane materiały, które nie zostały spalone ani przepuszczone przez niszczarkę, mogą stanowić bazę dla dalszych działań między innymi artystycznych. W moich pracach starałam się uzyskać efekt nawiązujący do pseudonimizacji. Dokonałam zamiany części twarzy lub ich ukrycia, a także wycięcia z kadru poszczególnych elementów fotografii.
Atlas
zniszczeń
Przyniesione w dużym czarnym worku na śmieci oraz w drewnianej skrzynce na owoce. Porozwiewane przez wiatr. Skropione przelotnym deszczem. Zawilgocone. Wymieszane z ziemią, źdźbłami traw i liśćmi. Z nalotem powstałym z pyłu i kurzu. Rozgrzebane i porozwalane przez zaciekawionych ludzi. W takim chaotycznym układzie leżały obok kolorowych dzwonów na papier, szkło i tworzywa sztuczne przy ulicy Księży Pijarów na Prądniku Czerwonym.
Pakuję garściami legitymacyjne, paszportowe, dowodowe i ślubne. Zabieram kalendarz z 1995 roku oraz wycinki z czasopisma „Rzemieślnik” wraz z odręcznie podkreślonymi długopisem fragmentami. Zardzewiałe ramki z przywarłymi do popękanego szkła fotografiami. Prywatne dokumenty w postaci bankowego dowodu wpłaty na kwotę dwa tysiące pięćset złotych z lutego ‘88 oraz koperty z pieczątką studia fotograficznego. A także numer miesięcznika „Twoje dziecko” z tego samego roku. Przedarte na pół, wypłowiałe, powyginane, z zaciekami, posklejane zdjęcia. No oko pół tysiąca.
Wyrzucone lub porzucone obok śmietnika nie zostały poddane wcześniej praktycznie żadnym celowym zabiegom ochrony prywatności osób, których wizerunki przedstawiają. Jednakże właśnie takie niezanonimizowane materiały, które nie zostały spalone ani przepuszczone przez niszczarkę, mogą stanowić bazę dla dalszych działań między innymi artystycznych. W moich pracach starałam się uzyskać efekt nawiązujący do pseudonimizacji. Dokonałam zamiany części twarzy lub ich ukrycia, a także wycięcia z kadru poszczególnych elementów fotografii.
Podczas przeglądania zdjęć, ich rozdzielania, analizowania, a następnie skanowania i odpowiedniego uporządkowania, uświadomiłam sobie, że sklejone ze sobą fotografie uległy nieodwracalnemu procesowi anonimizacji, spowodowanego przez chemiczne reakcje, które zaszły pod wpływem niewłaściwych warunków lub sposobów ich przechowywania. Postępujące zniszczenia oraz destrukcja materiału fotograficznego doprowadziła do wymazania danych wrażliwych, w szczególności fragmentów twarzy, co uniemożliwia rozpoznanie sfotografowanego. Za usuniecie charakterystycznych cech osobowych, odpowiedzialnie są bakterie i kolonie grzybów wywołane przez wilgoć oraz zalanie.
W taki sposób powstały konstelacje plam, zabrudzeń i różnokolorowych zacieków o nieregularnych kształtach, które na tyle mocno zainfekowały oraz zdeformowały powierzchnię obrazów, że można sobie jedynie wyobrazić, co pierwotnie fotograf w swoich studio zarejestrował przed wielu laty.