– Jak patrzeć, żeby odkrywać? –
Zosia Karnasiewicz
Na mapach Google jakiś czas temu stworzyłam sobie listę „chcę odwiedzić”. Dzięki instagramowym postom, zbiór ponad 200 punktów rozsianych po Europie pęcznieje wraz z każdą nową wyczajona lokalizacją. Każdego dnia te same miejsca zapisuje być może kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób. Oczywiście jest w tej czynności pewien zamysł przyszłej, dobrze zorganizowanej i przemyślanej podróży. Niektóre natomiast przyciągają fotogenicznością, która ciągnie za sobą wizję dużej ilości serduszek pod przyszłymi postami. Zaczynam się zastanawiać, czy nie popadamy za bardzo w obsesyjne zbieranie lokacji obowiązkowych do zobaczenia?



Swoboda odkrywania nowych miejsc zastępowana jest często presją uwieczniania siebie na tle miejscówek widzianych wcześniej w mediach społecznościowych. A gdyby tak odważyć się nie podążać za spojlerami z podróżniczych blogów, przewodników, papierowych map oraz wskazówek influencerów? Spróbować dać się poprowadzić przestrzeni, mając za przewodnika jedynie wijące się uliczki z dziurawym chodnikiem, przepastne osiedla oraz skąpane w szarości lub pastelozie blokowiska?



Przyjechałam do Gorzowa Wielkopolskiego, gdyż chciałam poznać to miasto. W fotograficznych wędrówkach po rejonach Manhattan, Górczyn lub czasem Śródmieście szukałam czegoś niepozornego, wcześniej niedocenionego. Tę jedną ze stolic województwa lubuskiego odebrałam jako fragmentami zatrzymaną wizualnie w końcówce lat 90. oraz w pierwszej dekadzie XXI wieku. Klimatyczność przełomu czasów tym bardziej zachęciła mnie do eksplorowania otoczenia po kawałku.





Oglądając drobne napisy na stołach do ping-ponga czy rysunki na ławkach, można dowiedzieć się bez użycia mapy, że jest się na Manhattanie, a kod pocztowy to 66-400. Wrócić wspomnieniami do kinematograficznych hitów lat dzieciństwa, dzięki narysowanym bohaterom Króla Lwa, Zwariowanych Melodii oraz Dragon Balla. Schodząc do podziemnych przejść lub zaglądając na tyły osiedlowych sklepików, w pozorach brudnych ścian da się dopatrzeć czegoś więcej. Odczytać zawarte tam rady, refleksje, wyznania miłosne, a także wpisy, które zdradzają wszelkie lokalne bolączki. Z fragmentów utworów zapisanych na pustostanach, altanach śmietnikowych czy odpadającym tynku z elewacji kamienic z końca XIX wieku można stworzyć niezłą playlistę. Jak brzmi Gorzów Wielkopolski?





Brzmi mieszanką hip-hopu, rocka, popu, R&B, rapu, a także polskiego funku. Muzycznie inspirują The Beatles, TLC, Lil Peep, Hemp Gru, Torteks i Żaluzja Solonez. Nie zabrakło także heavymetalowego i thrashmetalowego klimatu – za sprawą zespołów takich, jak Metallica, Kreator, Dirty Rotten Imbeciles, Sepultura oraz wywodzącego się z Gorzowa Wielkopolskiego Witchrite. Rekomendowany jest również od ’98 festiwal muzyki elektronicznej Mayday.






Czasem jednak osobliwości znajdują się w bardziej oczywistym miejscu, tuż przed wejściem do klatki schodowej, na placu zabaw lub między garażami. Skierowany w dół wzrok ma szansę wyłapać przenikające się różne typy podłoża lub formacji terenowych. Podblokowe polne głazo-słupiki na straży zielni, dywan przykrywający trawę pod słupem wysokiego napięcia, albo byłe boisko wchłaniane przez rozjeżdżające je samochody. Krajobrazy poddane przez człowieka surrealistycznym metamorfozom. Włóczące się krzesła, szuflady od biurka i pufy na zapomnianym cmentarzu oraz powiewające postapokaliptycznie resztki banerów reklamowych. Wszystkie tutejsze byty współtworzą warstwę gorzowskiej tożsamości.
Wystarczy wyruszyć na kilkugodzinny spacer bez nakreślonego planu. Nie wiedząc, gdzie się dotrze, a także czy uda się zobaczyć po drodze coś ciekawego. Bez obaw, z mojego doświadczenia, trud dziesiątek tysięcy kroków zostanie wynagrodzony. Niespieszne, swobodne wałęsanie się jest zdecydowanie formą zwiedzania, która pozwala dostrzec prawdziwy, surowy pejzaż. Przeważnie nie tak rozkoszny, jak cukierkowe zachody słońca czy urzekające nocne iluminacje, ale mający w sobie o wiele większą wartość. Chociażby wyłapany w chaosie przestrzeni lokalny street art, znacznie bardziej utrwala unikatowość danej okolicy.








Patrzenie właśnie z takich mniej typowych perspektyw jest według mnie jednym z bardziej autentycznych sposobów na odkrywanie. Niech nie zmyli was opis Górczyna na Wikipedii „dzielnica z największą liczbą hipermarketów wielkopowierzchniowych, jak i bloków mieszkalnych w mieście”, bo ma do zaoferowania znacznie więcej. Trzeba jednak śpieszyć się z doświadczaniem. Struktury przestrzenne poddawane są ciągłym zmianom, tworząc palimpsestyczny zapis wydarzeń. Jak mural autorstwa ARToteki, który powstał w miejscu, gdzie miasto wyburzyło stare kamienice. Znikło czaisz?




